Mamy prawo do życia czy prawo do
śmierci? Okazuje się, że w obu przypadkach nie jest to tak oczywiste.
„Podobno kilku naukowców
zastanawia się czy dziecko po urodzeniu ma prawo żyć czy też można mu to życie odebrać.
Argument za tym, że można jest taki, że „nie jest osobą, ponieważ nie ma
świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze
nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych”.
Dlaczego przytoczyłam ten cytat?
Ponieważ kilka dni temu, świat
obiegła wiadomość o tym, że śmiercią głodową zmarł człowiek, któremu sąd
odmówił prawa do eutanazji a zarazem prawa do godnej śmierci. Tony Nicklison (o
nim mowa) był sparaliżowany w wyniku udaru i jedyną rzeczą, którą mógł robić
samodzielnie było myślenie i mruganie powiekami. Pozostała część Tonego była
nieprzydatna i nie dawała mu żadnych nadziei na sensownie zorganizowaną
przyszłość.
Chyba możemy sobie wyobrazić co
może czuć człowiek, który nie czuje nic, ale ma pełną świadomość wszystkiego co
się dzieje. Dusza w więzieniu ciała.
Ponieważ sąd nie spełnił jego
prośby – Tony rozpoczął protest głodowy. Tydzień później zmarł. Można powiedzieć,
że popełnił samobójstwo.
Co w przypadku Tonego było
bardziej uzasadnione? Nie dopuścić do godnej śmierci czy pozwolić na mu
samobójstwo zrzucając zarazem z siebie odpowiedzialność za decyzje o jego
życiu?
Żyjemy w dziwnych czasach. Z
jednej strony mówimy, że życie jest wartością świętą i dajemy prawo do aborcji,
a z drugiej zabraniamy prawa do śmierci tym, którzy do życia nie są już
zdatni..
W obu przypadkach wykorzystujemy
bezradność tych, którzy zdani są na nasze decyzje. I nieważne czy jest to
dzieciak w łonie matki czy sparaliżowany i bezsilny człowiek przykuty do łózka.
Tacy z nas Bogowie Życia.
Za zabiciem dziecka przemawiaby
zacytowany na początku argument, że „nie jest osobą, ponieważ nie ma
świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze
nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych”.
Dlaczego ten argument nie
przeważył w przypadku sparaliżowanego Tonego Nicklinsona? Jakie w swojej
sytuacji mógł mieć wykształcone poczucie nadziei, marzeń i celów życiowych?
Skoro jedynym jego celem była śmierć i skrócenie własnych cierpień?
Miałam do czynienia z ludźmi
obłożnie chorymi. Nie raz patrząc na nich i rozmawiając z przyjaciółmi
dochodziliśmy do wniosku, że już lepiej strzelić sobie w głowę niż tak żyć.
Oczywiście w wielu z tych przypadków sami zainteresowani nawet nie byli
świadomi tego jak ciężka jest ich sytuacja zdrowotna. I można powiedzieć, że
mieli wielkie szczęście.
Ale dla kogoś kto żyje świadomie
i wie, że nic go już w życiu dobrego nie spotka oprócz bólu – jest wręcz
bestialstwem odbieranie szansy na bezbolesną śmierć. Dotyczy to także chorych
na raka czy podobnych do Tonego Nicklinsona.
Oczywiście nie każdy chce umierać
na żądanie. Znam takich, którzy z rakiem walczyli do końca i wyrzucając z
siebie fragmenty wnętrzności mówili z przekonaniem, że z choroby jeszcze wyjdą.
Ale oni nie prosili o śmierć.
Więc co zrobić z tymi, którzy jej
pragną?
.